Najsłabsze ogniwo



W serii artykułów z cyklu Najsłabsze ogniwo będę przyglądał się obecnym składom drużyn NBA i wskazywał zawodnika, który zupełnie nie spełnia oczekiwań, przez co stanowi najsłabsze punkt zespołu. Z oczywistego powodu, moja krytyka ominie graczy głębokiej rotacji oraz pierwszoroczniaków. Pozostali nie mogą liczyć na taryfę ulgową – podobnie jak w teleturnieju o brytyjskich korzeniach, głównoprowadzący nie będzie przebierał w słowach.

Bardzo często, poważni kandydaci do pojawienia się w Najsłabszym ogniwie w ostatniej chwili uciekają przed ręką sprawiedliwości i zostają zaszczytnymi laureatami ufundowanej w nowym CBA nagrody Amnesty Clause. Ci, którzy zostali, a nie powinni, pojawią się w moich artykułach.

Na koniec chciałbym zaznaczyć, że, podobnie jak w teleturnieju, najsłabsze ogniwo w następnej kolejce może stać się najmocniejszym. Będę za to mocno trzymał kciuki.

Na początek dwie drużyny z Miasta Aniołów.

Kilka przemyśleń po 25 grudnia


New York Knicks – Boston Celtics

  1. Tyson Chandler wyrasta na najbardziej niedocenianego zawodnika ostatnich kilku sezonów. Przerzucany z klubu do klubu, niechciany z powodu często trapiących go kontuzji, wyrósł na gwiazdę dopiero w poprzednim sezonie, kiedy był jednym z fundamentów mistrzowskich Mavericks. Już po pierwszym meczu w barwach Nowego Jorku widać, że będzie gigantycznym wzmocnieniem. TC po raz kolejny stał się cichym ojcem zwycięstwa, w które zdążyli już zwątpić fani w Madison Square Garden. Knicks w końcu mają gracza, który będzie chciał i potrafił bronić w pomalowanym.
  2. Celtics muszą znaleźć przyzwoitego zmiennika dla Paula Pierce’a. Marquis Daniels w ogóle nie sprawdził się w tej roli. Carmelo Anthony raz po raz przerzucał mu piłkę nad głową.
  3. Rajon Rondo ciągle nie nauczył się rzucać. Szkoda, bo w przeciwnym wypadku dyskusja o tym, kto jest najlepszym rozgrywającym ligi znów nabrałaby sensu.
  4. Brandon Bass dał Celtom agresję na deskach, która tak bardzo była im potrzebna po utracie Kendricka Perkinsa.

David Stern o wymianie, której nie było


W środę rano (czasu amerykańskiego), komisarz NBA David Stern pojawił się w The Herd, podcaście prowadzonym przez Colina Cowherda z portalu ESPN. Jak pewnie się domyślacie, 99,9% programu było poświęcone ostatniemu zablokowaniu wymiany z udziałem New Orleans Hornets, Los Angeles Lakers i Houston Rockets. Jeżeli jeszcze nie znudziliście się tematem, zapraszam do przeczytania (lub wysłuchania w oryginale) wywiadu z komisarzem (transkrypcję do tłumaczenia pożyczyłem z portalu Land O’Lakers.

Colin Cowherd: Jak ciężkie były dla ciebie osobiście ostatnie 2-3 tygodnie w związku z sytuacją z Chrisem Paulem?

David Stern: Powiedziałbym, że były interesujące. No ale faktycznie, była w związku z tym pewna burza. Z przyjemnością podyskutuję na ten temat i odpowiem na wszelkie pytania.

CC: Jak bardzo sytuacja z Chrisem Paulem i Lakers wpłynie negatywnie na markę [NBA]?

DS: Wydaje mi się, że w pierwszy dzień Świąt, kiedy ruszy 5 gier, marka [NBA] będzie ciągle w dobrym stanie. To nie jest problemem. Przepraszam, nie słuchałem twojej audycji, więc nie wiem jaki jest twój punkt widzenia, ale myślę, że wielu ludziom wydawało się, że ja w jakiś sposób wkroczyłem jako komisarz i anulowałem coś na podstawie moich szerokich kompetencji. Takie stwierdzenie zupełnie mija się z rzeczywistą sytuacją.

To, co naprawdę miało miejsce… Wyobraźmy sobie, że właścicielem drużyny jest NBA i zorganizowalibyśmy głosowanie wszystkich właścicieli, które decydowałoby o tym, czy zaakceptować wymianę czy nie. Może wynik byłby 15-14 i każdy właściciel głosowałby, na przykład, czy chcieliby, żeby Chris grał w ich dywizji, ich konferencji lub zrobić coś, co nie byłoby związane z najważniejszą kwestią: co jest najlepsze dla New Orleans? To jest prawdziwy obszar do głosowania i to jest dokładnie powód, dla którego podjęto taką decyzję po spotkaniach komitetów, a ostatecznie została ona zaakceptowana przez zarząd NBA.

Biznesowy geniusz


Kiedy w 1984 roku młody prawnik przejął rolę komisarza NBA, ludzie stukali się w głowy mówiąc jak ktoś, kto nie wyszedł ze ścisłego środowiska, ktoś, kto nie jest sportowcem/działaczem/trenerem może stać na czele ligi. Później okazało się, że ten eksperyment zdał egzamin, bo za czasów Davida Sterna liga osiągnęła szczyty popularności, a hasło Where amazing happens stało się jednym z najbardziej rozpoznawalnych nie tylko w USA, ale także na całym świecie [tak, wiem, że są też inne bardziej popularne hasła i, że tak naprawdę święty Mikołaj nigdy nie nosił czerwonego kubraczka, tylko jest to spisek Coca Coli].

Oczywiście sukcesu NBA nie można tylko i wyłącznie przypisywać urzędującemu od 27 lat komisarzowi [którego niektórzy wolą nazywać pierwszym sekretarzem]. W dużej mierze, ogromną popularności ligi należy zawdzięczać pewnemu zawodnikowi, który przez większą część swojej zawodowej kariery grał z numerem 23 na plecach i który swoim przewyższającym ludzkie pojęcie zaangażowaniem w ten sport przyciągał miliony. Trzeba jednak przyznać, że przed 1984 pojawiło się na parkietach wielu innych wybitnych zawodników, członków Hall of Fame, ale jak dotychczas tylko Stern potrafił w takim stopniu przemienić sukces sportowy na sukces biznesowy.

Zasada Derricka Rose'a


Wróciłem już ze swojego (prawie) miesięcznego Eurotripu i zabieram się od razu do pracy. Całe szczęście, że miałem jako taki dostęp do Internetu, ponieważ mogłem na bieżąco, jak miliony fanów NBA na całym świecie, śledzić ostatnie godziny dogorywania tegorocznego lokautu. Można powiedzieć, że moje marzenie, które opisałem w poprzedniej notce spełniło się i w tym roku zobaczymy jednak rozgrywki najlepszej koszykarskiej ligi świata.

Myślę, że wszystkich niezmiernie ucieszyła ta wiadomość – ja przez jakieś 10 minut leżałem, trzymałem się za głowę i nie mogłem wypowiedzieć słowa. My, jako dziennikarze i bloggerzy, jesteśmy w szczególnej sytuacji – w końcu będziemy mieli realne tematy do analizowania. Kiedy w ostatnim numerze miesięcznika  MVP Magazyn na stronie tytułowej przeczytałem „Wywiad z Grzegorzem Schetyną”, wiedziałem, że trzeba szybko zakończyć ten lokaut.

Coffee break

Przez najbliższe trzy do czterech tygodni, nie będą pojawiały się (najprawdopodobniej) nowe wpisy na moim blogu. Wyjeżdżam na partyzancki, niskobudżetowy, ale wysoce satysfakcjonujący samochodowy eurotrip, który obejmie głównie Francję, ale także Niemcy, Belgię, Szwajcarię i inne kraje Eurolandu.


Dostęp do Internetu oraz wolnego czasu będę miał mocno ograniczony (jednak nie będę zupełnie odcięty od wirtualnej rzeczywistości - jak na prawdziwego nerda przystało, biorę ze sobą laptopa), więc wszystko wskazuje na to, że blog nie będzie przez ten czas zapełniany nowymi wpisami.

Kto wie, może jakaś koszykarska przygoda spotka mnie po drodze? Z chęcią ją wam później opiszę. Mam nadzieję, że jak wrócę, to lokaut będzie oficjalnie zakończony (może się okaże, że nie będę wcale musiał długo czekać - już dziś mają zostać podjęte kluczowe decyzje, które wpłyną na dalszy rozwój sytuacji).

Zimna wojna

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Niedawno budziliśmy się z uśmiechem na ustach, bo David Stern zapewniał nas, że byłoby to porażką, jeśli nie porozumielibyśmy się w najbliższych dwóch dniach. Od tamtego czasu minęło jednak już 10 dni, a porozumienia jak nie było tak nie ma. Co gorsza, choć strony zgodnie mówią, że w większości spraw potrafili osiągnąć kompromis, niewielkie różnice nie pozwalają na podpisanie nowego CBA, a sytuacja wydaje się bardziej poważna niż kiedykolwiek. Pani i panowie, jesteśmy właśnie w przededniu otwartego konfliktu pomiędzy zawodnikami a właścicielami klubów NBA.

Zimna wojna, która trwa od czerwca tego roku, może zmienić się w gorącą, jeżeli nie będzie żadnego przełomu do środy. David Stern postawił ultimatum Stowarzyszeniu Zawodników, które w skrócie można opisać słowami – zgódźcie się na naszą aktualną propozycję albo wracamy do pomysłów wyjściowych (czytaj – 47% dla koszykarzy i flex cap). Derek Fisher zapowiedział, że taka forma ugody jest nie do przyjęcia.

Coraz więcej graczy zaczyna dawać posłuch swoim agentom, którzy od początku sporu namawiają do rozwiązania NBPA. Około dwóch miesięcy temu, Fisher wystosował list, w którym potępiał zakulisowe działania agentów, czym uspokoił secesjonistyczne nastroje wśród części zawodników. Dziś, jego głos staje się coraz cichszy.

Teorie spiskowe cz. 7


 
CZĘŚĆ 7: Trzeci mecz Półfinałów Konferencji Zachodniej z 2007 roku

Jest 12 maja 2007 roku. Gorące, teksańskie słońce ogrzewa wypełniony 18-tysięcznym tłumem spragnionych sukcesu kibiców stadion AT&T Center w San Antonio. Będą oni świadkami morderczego pojedynku pomiędzy grającymi efektowną, szybką i szaloną koszykówkę Phoenix Suns, a zdyscyplinowaną, fizyczną i efektywną ekipą San Antonio Spurs.

NBA - Where progress happens?


Wiadomości z ostatniej chwili – po 15-o godzinnych negocjacjach, właściciele i zawodnicy mieli dojść do porozumienia w praktycznie wszystkich punktach spornych. Co najważniejsze, ustalono podział BRI, który pozostanie najprawdopodobniej korzystny dla koszykarzy – różne źródła podają stosunek 52/48 lub 51,5/48,5.

Osiągnięto też porozumienie w sprawie luxury tax i salary cap. W nowym CBA mają znaleźć się zapisy, które będą surowiej karać kluby wydające powyżej limitu, ale także karać te, które wydają za mało (np. Sacramento Kings wydali w poprzednim sezonie tylko 44 miliony dolarów, to jest 14 milionów poniżej limitu). Dzięki temu, spełnione zostaną postulaty właścicieli i Davida Sterna – liga będzie bardziej wyrównana.

Teorie spiskowe w NBA cz. 6

 
CZĘŚĆ 6: Finały NBA w 2006 roku.


Kolejna z omawianych przez nas meczów miał miejsce w 2006 roku. Sezon ten był końcem pewnej epoki w NBA – zmierzchem panowania dwóch dynastii, które na 7 lat zdominowały rozgrywki. Finały w 2004 ostatecznie pogrzebały szanse na pierwsze od czasów Celtics Reda Auerbacha cztery mistrzostwa z rzędu – Galacticos z Los Angeles ulegli świetnie ułożonym Detroit Pistons. Rok 2005 przyniósł zaś, jak się potem okazało, ostatni puchar Larryego O’Briena dla przerywanej dynastii San Antonio Spurs, zbudowanej na fenomenie Tima Duncana. Na pozostawionym przez nich pogorzelisku zaczęły rodzić się nowe potęgi.

Dallas Mavericks, którzy wcześniej byli częściej obiektem żartów niż liczącym się przeciwnikiem, zaczęli zyskiwać na sile. Ich największa nadzieja, Dirk Nowitzki, zaczął w końcu grać na miarę swojego talentu. Od 2001 roku, Renegaci [tak się najczęściej tłumaczy nazwę klubu, trochę śmiesznie, ale niech będzie] regularnie dostawali się do playoffów i odnosili w nich mniejsze lub większe sukcesy (w 2003 grali w Finałach Konferencji Zachodniej), ale nigdy nie stali przed szansą sięgnięcia po tytuł mistrzowski.

Dobry, zły i brzydki


Czekając na pozytywne wieści z negocjacji w sprawie nowego CBA, postanowiłem zająć się najbardziej palącym tematem minionego sezonu, a dokładniej najbardziej palącym koszykarzem. Oczywiście chodzi tutaj o Lebrona Jamesa – jedynego na świecie człowieka, który wywołuje kontrowersje samym faktem, że żyje.

Wysocy wygrywają mistrzostwa


W tym artykule chciałbym wrócić do rozważań teoretycznych na temat budowania drużyny mistrzowskiej. Zająłem się tym problemem w dwóch artykułach opublikowanych w sierpniu na Wysoko nad obręczą (Wielkość Dirka Nowitzkiego oraz Call of Duty). W pierwszym z nich wymieniłem cztery zasady budowania mistrzowskiej drużyny według Billa Simmonsa (The Book of Basketball). Przypomnę:

Teorie spiskowe w NBA cz. 5


CZĘŚĆ 5: Mecz szósty Finałów Konferencji Zachodniej 2002 roku.
 
W końcu przechodzimy do daty, na którą wszyscy czekali – 31 maja 2002 roku. To tego dnia, w szóstym meczu Finałów Konferencji Zachodniej spotkały się drużyny Los Angeles Lakers i Sacramento Kings. Drużyna Chrisa Webbera, Vlade Divaca i Mike’a Bibbyego była o jedno zwycięstwo od odprawienia obrońców tytułu. W kluczowym meczu, Jeziorowcy znaleźli się pod ścianą. Musieli postawić wszystko na jedną kartę, zwyciężyć w Staples Center a następnie postawić kropkę nad i w ostatniej potyczce w Sacramento, co im się w końcowym efekcie udało.

Królowie byli wtedy jedną z najbardziej popularnych drużyn w NBA. W jej składzie grali, między innymi, szalenie popularny już w NCAA Chris Webber (jeden z liderów słynnego Fab Five), rzucający obrońca o nastawieniu defensywnym Doug Christie, Peja Stojakovic, były Jeziorowiec Vlade Divac (ofiara, którą Lakers musieli poświęcić w zamian za Bryanta) i mający ogromną rzeszę fanów rozgrywający Mike Bibby. 

Lokautowa matematyka


W tegorocznych negocjacjach o kształt nowego CBA, podobnie jak w 1998, zawodnicy znajdują się w dużo gorszej pozycji niż właściciele klubów. Chyba każdy zgodzi się z tym stwierdzeniem. Ci pierwsi najszybciej (i najbardziej dotkliwie) odczują skutki przedłużającego się lokautu, bo nagle ich konta bankowe przestaną zwiększać się o miliony dolarów przysługujące im w ramach pensji. Jeśli wierzyć tym drugim w kwestii rzekomych corocznych strat, to długotrwały brak porozumienia sprawi, że w końcu przestaną przepłacać.

Teorie spiskowe w NBA cz. 4

W czwartej części teorii spiskowych w NBA zrobimy wielki skok w czasie. Z Finałów Konferencji Zachodniej 1993 roku przenosimy się do nowego millennium i zajmiemy się inną rywalizacją, która miała wyłonić drugiego finalistę – tym razem na Wschodzie. W tym artykule poznacie mroczną stronę serii Philadelphia 76ers i Milwaukee Bucks.

Część fanów NBA może stwierdzić, że skoczyłem za daleko – zdaniem wielu, sędziowie świadomie wpłynęli na wynik Półfinałów Konferencji Wschodniej w 1994 roku (słynny faul Pippena w ostatnich sekundach spotkania numer 5) i Finałów 1998 roku (przyzwolenie na twardą grę Dennisa Rodmana i brak gwizdka przy zwycięskim rzucie Jordana w spotkaniu numer 6). Nie będę zajmował się tymi meczami, bo uważam, że doszukiwanie się w nich manipulacji jest przysłowiowym robieniem z igły wideł. Faul odgwizdany na Scottiem był fatalny, ale była to tylko błąd – jak się okazało, katastrofalny w skutkach dla Chicago Bulls, ale mimo wszystko błąd. Jeśli chodzi o ostatnich mistrzowskich Byków, to wiadomą sprawą jest, że His Airness zawsze było więcej wolno i nie powinno to nikogo dziwić. Robak grał twardo całą swoją karierę, a Listonosza nie dało się zatrzymać grając soft.

Teraz albo nigdy

Piątek 30 września może przynieść rozwiązanie konfliktu pomiędzy zawodnikami a właścicielami klubów albo na zawsze zaprzepaścić szanse na pełny sezon 2011/2012. Tego dnia, po raz pierwszy od wielu tygodni, strony nie spotykają się w okrojonym składzie. Wręcz przeciwnie – do Nowego Jorku zjeżdżają wszyscy właściciele klubów, przedstawiciele Stowarzyszenia Zawodników oraz, na co od dawna już naciskano, największe gwiazdy NBA.

Piątkowe spotkanie ma być kontynuacją środowych negocjacji, które trwały krócej niż zwykle. Tym razem było to jednak dobrym sygnałem, bo strony ustaliły, że dokończą dyskusję w szerokim gronie ostatniego dnia września.

Recenzja - The Undisputed Guide to Pro Basketball History

Lokaut wciąż trwa. Od niedawna mamy jego pierwszą poważniejszą ofiarę – rozgrywki przedsezonowe i obozy przygotowawcze drużyn. Cały czas żyjemy jednak nadzieją na pełny sezon 2011/2012, a plotki dochodzące z obozu właścicieli i zawodników pozwalają na pewien optymizm. Dużo częściej niż to miało miejsce wcześniej odbywają się negocjacje w ścisłym gronie decyzyjnym, a obydwie strony wykazują chęć częstszych spotkań.

Czekamy na ostateczne rozwiązanie sporu. Jako fani koszykówki (a zwłaszcza tej zza oceanu) nie zniesiemy jednak kilku miesięcy bez naszej ulubionej dyscypliny. Oprócz odkurzania starych taśm z meczami, możemy poświęcić czas, który normalnie byłby przeznaczony League Pass, na czytanie książek. Kolejną pozycją, którą chciałbym polecić wszystkim chcącym dowiedzieć się więcej o historii NBA jest The Undisputed Guide to Pro Basketball History.

Nowa inicjatywa: Slam Inside

Na początku września powstał nowy portal poświęcony koszykówce, do którego współtworzenia zostałem zaproszony - Slam Inside. Nie jest to serwis koncentrujący się na newsach, jakich wiele w Internecie i których jest już przesyt - w zamian proponuje on rozwinięte komentarze, analizy i szeroko rozumiane opinie. Zapraszam do odwiedzania strony.

W ekipie Slam Inside znaleźli się znani pewnie części z was redaktorzy serwisów Spacejam blox, Z krainy NBA oraz inni. Dziś pojawił się też mój pierwszy wpis, który postanowiłem zareklamować na Wysoko nad obręczą - z mojego blogowego rozpędzenia, napisałem tekst, który okazał się dużo dłuższy, niż to pierwotnie zaplanowałem. Oddaje w nim honory najbardziej niedocenianemu zawodnikowi w historii NBA - rozwiązanie tej nietrudnej zagadki po kliknięciu w zdjęcie:

Punkt przełomowy w negocjacjach?

Ostatnio dochodziło do nas wiele informacji z rozmów Stowarzyszenia Zawodników oraz właścicieli klubów. Media donosiły, że wtorkowe spotkanie, które miało być przełomem, okazało się krótko mówiąc niewypałem – gracze rzekomo chcieli pójść na ustępstwa, ale klubowi przedstawiciele pozostali twardo na swoich stanowiskach i za żadne skarby nie chcieli ustąpić. W odpowiedzi na te doniesienia, świat NBA pogrążył się w marazmie i ogólnym pesymizmie. Kilku z najbardziej wpływowych agentów (Arn Tellem, Bill Duffy, Mark Bartelstein, Jeff Schwartz i Dan Fegan), którzy reprezentują jedną trzecią grających w NBA, zaczęli wywierać naciski na rozwiązanie Stowarzyszenia Zawodników. Jest to ostateczna broń w arsenale graczy – w świetle amerykańskiego prawa, pozwoliłoby to na oskarżenie ligi o kreowanie sytuacji monopolu. Podobny ruch zakończył tegoroczny lokaut w NFL.

Kilka godzin temu, przewodniczący Stowarzyszenia Zawodników, Derek Fisher, wystosował list do wszystkich graczy, w których przedstawił swoje stanowisko i odniósł się do ostatnich doniesień. Dziennikarze Sports Illustrated dotarli do pełnego tekstu. List ten jest bardzo ciekawy i pozwala na umiarkowany optymizm, dlatego postanowiłem go przetłumaczyć.

Teorie spiskowe w NBA cz. 3


Trzeci artykuł o teoriach spiskowych w NBA będzie wprowadzeniem do osobnego działu spisków – manipulacji wynikami meczów przez sędziów, a pośrednio przez Davida Sterna. Rzecz jasna, machinacje te mają pomóc lidze zarobić jak najwięcej pieniędzy, zgodnie z naszą teorią matką (Dobro wielkich miast jest najwyższym prawem). W tej części zajmiemy się meczem numer 7 Finałów Konferencji Zachodniej z udziałem Seattle Supersonics i Phoenix Suns. Zwycięstwo w tym meczu drużyna Słońc miała rzekomo zawdzięczać boskiej ręce komisarza i jego parkietowych cherubinów w czarnych strojach.

Zanim jednak przejdziemy do analizy prawdziwości tych zarzutów, musimy zająć się jedną, bardzo poważną aferą, która w 2007 wstrząsnęła światkiem NBA, nadszarpnęła wiarygodność ligi i dosypała ognia do pieca zwolennikom teorii spiskowych. Ci ostatni ostatnio na potwierdzenie każdego ze swoich przypuszczeń wymieniają jedno nazwisko – Donaghy. Większość kibiców najlepszej koszykarskiej ligi świata na pewno nie raz słyszało o Timie i w jakimś stopniu orientuje się w jego sprawie. Ci, którzy o nim nie słyszeli, niech się wstydzą, ale już spieszę z naprawieniem waszej przewiny.

Teorie spiskowe w NBA cz. 2


CZĘŚĆ 2: Sekretne zawieszenie Michaela Jordana.


Po krótkiej przerwie spowodowanej moim wypadem windusrfingowym do Chałup, wracam do pisania i do teorii spiskowych w NBA. W części drugiej zajmiemy się teorią, która jest (podobno) bardzo popularna w Stanach Zjednoczonych, a dotyczy ona zagadkowej dwuletniej przerwy od koszykówki w wykonaniu najlepszego gracza w historii tej dyscypliny, Michaela Jordana.

Teoria Ewinga

Ten krótki artykuł nie będzie dotyczył Daniela Ewinga, byłego gracza Asseco Prokom Gdynia, tylko [jego nazewnika – takiego słowa się podobno używa] Patricka – jednego z najbardziej znanych zawodników New York Knicks, którego burzliwe perypetie draftowe opisałem w pierwszym artykule o teoriach spiskowych w NBA. Istnieje też inna teoria, w której pojawia się nazwisko słynnego centra – więcej, została ona nawet ochrzczona jego nazwiskiem. Chodzi mi o tzw. The Ewing Theory - została ona opracowana, w latach 90-tych, przez pewnego Dave’a Cirilla i pewnie nigdy nie trafiłaby do mediów, gdyby nie fakt, że był on przyjacielem Billa Simmonsa, znanego w USA analityka sportowego [niedawno na Wysoko nad obręczą zamieściłem recenzję jego książki]. Sports Guy, choć z początku sceptyczny wobec pomysłu, z czasem zyskał wobec niego wielki szacunek i stał się jego wielkim propagatorem.

O co chodzi? W sezonie 1998-1999, New York Knicks byli na dobrej drodze do zagrania w Finałach NBA. Drużyna wydawała się poukładana, a ich największa gwiazda, prawdziwy franchise player, Patrick Ewing, grał wyjątkowo dobrze. Sprawy układały się po myśli nowojorczyków... do czasu, kiedy w drugim meczu Finałów Konferencji Wschodniej, center Knicks zerwał ścięgno Achillesa.

Teorie spiskowe w NBA część 1

W historii NBA było wiele niezrozumiałych decyzji transferowych, nieprzemyślanych wyborów w Drafcie, zaskakujących werdyktów sędziowskich i innych wydarzeń, które w oczach zwykłego kibica mogą wyglądać, jakby nie były wynikiem przypadku, tylko świadomej ingerencji z zewnątrz. Narodziło się tym samym wiele teorii spiskowych, które rzekomo ujawniają machinacje stojące za tymi nienaturalnymi wydarzeniami i wskazują palcami manipulatorów – najczęściej wymienianą w tym kontekście osobą jest bezsprzecznie David Stern.

Praktycznie od początku swoich rządów, obecny komisarz wzbudzał kontrowersje. Młody prawnik, który szybko awansował na najwyższe stanowisko i który szybko dał się znać, z jednej strony, jako sprawny zarządca dążący za wszelką cenę do popularyzacji NBA, a, z drugiej strony, jako twardy i bezwzględny szef. Jego 27-letnia, dyktatorska piecza nad ligą zdążyła przysporzyć mu równie wielu zwolenników jak i przeciwników. Każda oznaka nieposłuszeństwa, nawet ta najmniej groźna, jest surowo karana przez Sterna i wielu już przekonało się, że z komisarzem nie ma żartów.

Recenzja - The Book of Basketball


Chciałbym od czasu do czasu zamieszczać na blogu recenzje książek o koszykówce, które zdecydowanie warto przeczytać. Powoływałem się już kilka razy na The Book of Basketball Billa Simmonsa, tak więc będzie ona pierwszą, która padnie pod ostrze mojego pióra (a właściwie klawiatury, ale to już nie brzmi tak poetycko) i zostanie krytycznie oceniona surowym okiem recenzenta. Część z was może ją już kojarzyć, bo jej krótka recenzja pojawiła się w jednym z wydań magazynu MVP. Jako, że koszykówka jest u nas w kraju sportem niszowym, dzieło Simmonsa można kupić w Polsce na razie tylko w języku angielskim.

Call of Duty

Ostatnie Finały NBA były dla wielu z nas zaskoczeniem. Choć większość świata NBA liczyła na wygraną Mavericks, to na palcach jednej ręki można policzyć tych, którzy wierzyli w taki finał rozgrywek. To miała być powtórka z 2006 roku, a może nawet jeszcze wyższa wygrana ekipy z Florydy – ostateczne odkupienie Lebrona Jamesa i początek mistrzowskiej sagi Wielkiej Trójki. 


Rzeczywistość okazała się zgoła odmienna i z tarczą (a właściwie z pucharem) wrócili zawodnicy ze stanu Teksas, których nikt na początku playoffs nie typował do końcowego sukcesu, i po raz kolejny poddali w wątpliwość naszą wiedzę o budowaniu drużyny na miarę mistrza. Niech każdy się uderzy w pierś i przyzna, jaką miał opinię o Miami Heat na początku sezonu. Nie sądzę, że Ej, oni w ogóle nie czują ducha gry i na pewno nie dadzą rady Dirkowi Nowitzkiemu w Finałach nie było raczej pierwszą myślą, która pojawiła się w waszych głowach. Podejrzewam, że przed The Decision, kiedy pisano o tym, że Lebron James może połączyć siły z Dwyanem Wadem i Chrisem Boshem, myśleliście pewnie O [tutaj wstaw swoje ulubione przekleństwo], to niemożliwe. Oni będą bardziej wymiatać niż ekipa kosmitów z Kosmicznego Meczu, a Jordan już nie gra w NBA. Na pewno tak nie zrobią, to by zepsuło ligę, a oglądając jak Król ogłasza gdzie zabierze swoje talenty liczyliście, że może ten eksperyment nie wypali i nie będą potrafili współpracować ze sobą. W skrytości ducha straciliście jednak nadzieję na to, że w najbliższym czasie wasza ulubiona drużyna sięgnie po tytuł mistrzowski (no chyba, że kibicujecie Heat, to wręcz przeciwnie). Stan Van Gundy zapowiadał nawet, że Żar pobije rekord Byków z 1996 roku – większość pukała się całkiem słusznie w czoło (Stan chyba za bardzo wczuł się ostatnio w zawód dziennikarza i co chwila próbuje podgrzewać atmosferę. Czas, aby ktoś zabrał go ze stanowiska komentatorskiego i posadził z powrotem na stanowisku trenera. Nie, Warriors, nie! Nie tego komentatora!), ale brała pod uwagę taki scenariusz.

Jak zdobyć serce kibica

Tym razem artykuł mniej poważny, idealny na lokautowe nudy.

Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego nie masz takiego powodzenia wśród kibiców, jak inni zawodnicy? Dlaczego trykoty kolegów z drużyny schodzą ze sklepów jak świeże bułeczki, a twoje gniją przez pół roku na półkach, aż w końcu trafiają do outletów za 30% pierwotnej ceny? Bardzo często pełnisz ważną rolę w drużynie, a nikt nawet nie pofatyguje się, żeby poprosić cię o autograf, kiedy przechadzasz się głównym deptakiem miasta. A może jesteś gwiazdą, niedawno postanowiłeś zmienić klub i nienawidzi cię cała liga oprócz kibiców z twojego miasta?



Nie chciałbyś, żeby twoja koszulka meczowa była na miejscu tej z powyższego zdjęcia? Jest to oczywiście pytanie retoryczne - na pewno byś nie chciał (no chyba, że masz to gdzieś, jak Kobe Bryant). Co zatem trzeba zrobić, aby zaskarbić sobie sympatię kibiców? Czy robić swoje i pozostawić to wszystko przypadkowi?

Rewolucja październikowa

Tego lata, po 13 latach odbudowywania reputacji i oglądalności, National Basketball Association po raz kolejny pogrążyła się w mrokach lokautu. Na razie możemy zachować względny optymizm, bo, póki co, nic wartościowego nie straciliśmy z powodu impasu (nie licząc ligi letniej, której zwycięzcy otrzymywali co roku zaszczytny tytuł Drużyny, która w tym roku na pewno nie zdobędzie mistrzostwa) i jest jeszcze szansa, że rozmowy związku zawodników (NBPA) i władz klubów NBA zakończą się zawarciem porozumienia przed rozpoczęciem sezonu 2011/2012. Tymczasem pesymiści (którzy wolą jak się ich nazywa realistami, chociaż w rzeczywistości są pesymistami) przypominają sobie przebieg rokowań w latach 1998-1999 i dochodzą do wniosku, całkiem słusznego, że bardziej prawdopodobna wydaje się powtórka sprzed 13 lat, niż scenariusz z roku 1995 (związek zawodników doszedł wtedy do porozumienia z władzami NBA po nieco ponad 2 miesiącach i lokaut zakończył się 12 września). Na razie obie strony prowadzą rosyjskie negocjacje - obstają twardo przy swoich postulatach, zgadzają się jedynie na minimalne ustępstwa, oskarżając się wzajemnie o brak dobrej woli. Wszystko to przypomina heads up dwóch klasowych pokerzystów – żaden nie odejdzie od stołu dopóki nie zmiażdży swojego przeciwnika i nie przesunie wszystkich żetonów na swoją stronę. Jednym słowem – szanse na porozumienie przed październikiem są znikome. Wszyscy, którzy grali w pokera wiedzą jednak, że nikłe prawdopodobieństwo na wylosowanie wygrywającej karty nie oznacza tego, że na pewno nie zobaczymy jej na stole. Nam, kibicom, pozostaje tylko czekać i liczyć na odwrócenie sytuacji.

Narkotyki i NBA

Zagorzali fani koszykówki, pytani o to, dlaczego poświęcają tyle czasu, uwagi i nierzadko też ogromne ilości pieniędzy na jakąś tam (jedną z wielu) dyscyplin sportu, zwykli odpowiadać – Bo koszykówka to coś więcej niż sport. My, prawdziwi fani, potrafimy dostrzec więcej niż zwyczajni, postronni obserwatorzy. Inni widzą rzuty, podania, bloki, zbiórki, faule i rok w rok powtarzające się sezony, w których jedna drużyna pozostaje ostatecznie zwycięska, a zawodnicy przychodzą i odchodzą niczym wakacyjne radiowe hity. My jednak czytamy każdy sezon niczym najlepszą powieść – analizujemy każdą stronę, każdy upadek i powrót, każdą drużynę, która z pośmiewiska stała się niepokonanym mistrzem. Telewizor lub monitor komputera z włączonym League Passem staje się naszym małym, prywatnym kinem, w którym nieustannie wyświetlane są kariery kolejnych zawodników – a my siedzimy, oglądamy i zastanawiamy się, czy ten gracz będzie w stanie prawidłowo rozwinąć swój talent, czy tamten, pomimo gorszych warunków fizycznych, odniesie sukces dzięki determinacji i sile charakteru. Niektórzy odradzają się niczym feniks z popiołów i zyskują status legendy, inni staczają się i pozostają na dnie. Jednym słowem – koszykówka jest niczym dobry film, z tym, że wszystko dzieje się w nim naprawdę.

Wielkość Dirka Nowitzkiego

Przed każdym kolejnym sezonem, kiedy serwisy internetowe i prasa traktująca o NBA pękają od informacji o ruchach transferowych, gdzieś tam na zapleczu wielkich klubów GM zadają sobie wciąż jedno i to samo pytanie: jak zbudować drużynę mistrzowską? Co należy zrobić, aby w czerwcu móc podnieść w triumfie puchar Larry’ego O’Briena? Czy klucz leży w zakupie odpowiednich zawodników? A jeżeli tak, to jakich - czy należy za wszelką cenę dążyć do zakupu franchise player, który od kilku sezonów regularnie dostaje się do All-NBA First lub Second Team, czy może podpisać kontrakt z mniej wartościowym zawodnikiem i otoczyć go solidnymi zadaniowcami? A może najważniejszy jest trener z odpowiednim stażem i twardą ręką, który będzie w stanie utrzymać dyscyplinę i sprawić, aby drużyna uwierzyła w to, że jest w stanie sięgnąć po najwyższe laury.
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie – i bardzo dobrze, bo jeśli istniałby taki koszykarski kamień filozoficzny, potrafiący każdą drużynę zamienić w złoto, to tysiące kibiców nie oczekiwałoby z niecierpliwością na zakończenie lockoutu, aby móc na nowo oglądać fascynującą i nieprzewidywalną National Basketball Association.

Jednym z tych, którzy na krótki okres stał się koszykarskim alchemikiem był w latach 60-tych Red Auerbach. Nikt nie był jednak już w stanie powtórzyć historii jego niepokonanych bostońskich Celtów. Trudno powiedzieć, czy w dzisiejszej NBA byłby w stanie odnieść tamte sukcesy - liga od jego czasów przeszła ogromną metamorfozę. Zdobyć puchar Larry’ego O’Briena (który zastąpił w 1977 pucharek Waltera A. Browna – śmiejcie się, ale jakby tam lodów napakować, to można by spokojnie go pod tą nazwą sprzedawać w Grycanie) jest trudniej niż zwykle, a obronić tytuł mistrzowski potrafią tylko wybitne drużyny.

Jaki wobec tego jest aktualny przepis na zwycięską drużynę? Bill Simmons, ekspert amerykańskiego portalu ESPN, znany w Internecie jako The Sports Guy, w swojej książce The Book of Basketball, wymienia cztery podstawowe fundamenty mistrzostwa: