Teorie spiskowe w NBA część 1

W historii NBA było wiele niezrozumiałych decyzji transferowych, nieprzemyślanych wyborów w Drafcie, zaskakujących werdyktów sędziowskich i innych wydarzeń, które w oczach zwykłego kibica mogą wyglądać, jakby nie były wynikiem przypadku, tylko świadomej ingerencji z zewnątrz. Narodziło się tym samym wiele teorii spiskowych, które rzekomo ujawniają machinacje stojące za tymi nienaturalnymi wydarzeniami i wskazują palcami manipulatorów – najczęściej wymienianą w tym kontekście osobą jest bezsprzecznie David Stern.

Praktycznie od początku swoich rządów, obecny komisarz wzbudzał kontrowersje. Młody prawnik, który szybko awansował na najwyższe stanowisko i który szybko dał się znać, z jednej strony, jako sprawny zarządca dążący za wszelką cenę do popularyzacji NBA, a, z drugiej strony, jako twardy i bezwzględny szef. Jego 27-letnia, dyktatorska piecza nad ligą zdążyła przysporzyć mu równie wielu zwolenników jak i przeciwników. Każda oznaka nieposłuszeństwa, nawet ta najmniej groźna, jest surowo karana przez Sterna i wielu już przekonało się, że z komisarzem nie ma żartów.

Recenzja - The Book of Basketball


Chciałbym od czasu do czasu zamieszczać na blogu recenzje książek o koszykówce, które zdecydowanie warto przeczytać. Powoływałem się już kilka razy na The Book of Basketball Billa Simmonsa, tak więc będzie ona pierwszą, która padnie pod ostrze mojego pióra (a właściwie klawiatury, ale to już nie brzmi tak poetycko) i zostanie krytycznie oceniona surowym okiem recenzenta. Część z was może ją już kojarzyć, bo jej krótka recenzja pojawiła się w jednym z wydań magazynu MVP. Jako, że koszykówka jest u nas w kraju sportem niszowym, dzieło Simmonsa można kupić w Polsce na razie tylko w języku angielskim.

Call of Duty

Ostatnie Finały NBA były dla wielu z nas zaskoczeniem. Choć większość świata NBA liczyła na wygraną Mavericks, to na palcach jednej ręki można policzyć tych, którzy wierzyli w taki finał rozgrywek. To miała być powtórka z 2006 roku, a może nawet jeszcze wyższa wygrana ekipy z Florydy – ostateczne odkupienie Lebrona Jamesa i początek mistrzowskiej sagi Wielkiej Trójki. 


Rzeczywistość okazała się zgoła odmienna i z tarczą (a właściwie z pucharem) wrócili zawodnicy ze stanu Teksas, których nikt na początku playoffs nie typował do końcowego sukcesu, i po raz kolejny poddali w wątpliwość naszą wiedzę o budowaniu drużyny na miarę mistrza. Niech każdy się uderzy w pierś i przyzna, jaką miał opinię o Miami Heat na początku sezonu. Nie sądzę, że Ej, oni w ogóle nie czują ducha gry i na pewno nie dadzą rady Dirkowi Nowitzkiemu w Finałach nie było raczej pierwszą myślą, która pojawiła się w waszych głowach. Podejrzewam, że przed The Decision, kiedy pisano o tym, że Lebron James może połączyć siły z Dwyanem Wadem i Chrisem Boshem, myśleliście pewnie O [tutaj wstaw swoje ulubione przekleństwo], to niemożliwe. Oni będą bardziej wymiatać niż ekipa kosmitów z Kosmicznego Meczu, a Jordan już nie gra w NBA. Na pewno tak nie zrobią, to by zepsuło ligę, a oglądając jak Król ogłasza gdzie zabierze swoje talenty liczyliście, że może ten eksperyment nie wypali i nie będą potrafili współpracować ze sobą. W skrytości ducha straciliście jednak nadzieję na to, że w najbliższym czasie wasza ulubiona drużyna sięgnie po tytuł mistrzowski (no chyba, że kibicujecie Heat, to wręcz przeciwnie). Stan Van Gundy zapowiadał nawet, że Żar pobije rekord Byków z 1996 roku – większość pukała się całkiem słusznie w czoło (Stan chyba za bardzo wczuł się ostatnio w zawód dziennikarza i co chwila próbuje podgrzewać atmosferę. Czas, aby ktoś zabrał go ze stanowiska komentatorskiego i posadził z powrotem na stanowisku trenera. Nie, Warriors, nie! Nie tego komentatora!), ale brała pod uwagę taki scenariusz.

Jak zdobyć serce kibica

Tym razem artykuł mniej poważny, idealny na lokautowe nudy.

Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego nie masz takiego powodzenia wśród kibiców, jak inni zawodnicy? Dlaczego trykoty kolegów z drużyny schodzą ze sklepów jak świeże bułeczki, a twoje gniją przez pół roku na półkach, aż w końcu trafiają do outletów za 30% pierwotnej ceny? Bardzo często pełnisz ważną rolę w drużynie, a nikt nawet nie pofatyguje się, żeby poprosić cię o autograf, kiedy przechadzasz się głównym deptakiem miasta. A może jesteś gwiazdą, niedawno postanowiłeś zmienić klub i nienawidzi cię cała liga oprócz kibiców z twojego miasta?



Nie chciałbyś, żeby twoja koszulka meczowa była na miejscu tej z powyższego zdjęcia? Jest to oczywiście pytanie retoryczne - na pewno byś nie chciał (no chyba, że masz to gdzieś, jak Kobe Bryant). Co zatem trzeba zrobić, aby zaskarbić sobie sympatię kibiców? Czy robić swoje i pozostawić to wszystko przypadkowi?

Rewolucja październikowa

Tego lata, po 13 latach odbudowywania reputacji i oglądalności, National Basketball Association po raz kolejny pogrążyła się w mrokach lokautu. Na razie możemy zachować względny optymizm, bo, póki co, nic wartościowego nie straciliśmy z powodu impasu (nie licząc ligi letniej, której zwycięzcy otrzymywali co roku zaszczytny tytuł Drużyny, która w tym roku na pewno nie zdobędzie mistrzostwa) i jest jeszcze szansa, że rozmowy związku zawodników (NBPA) i władz klubów NBA zakończą się zawarciem porozumienia przed rozpoczęciem sezonu 2011/2012. Tymczasem pesymiści (którzy wolą jak się ich nazywa realistami, chociaż w rzeczywistości są pesymistami) przypominają sobie przebieg rokowań w latach 1998-1999 i dochodzą do wniosku, całkiem słusznego, że bardziej prawdopodobna wydaje się powtórka sprzed 13 lat, niż scenariusz z roku 1995 (związek zawodników doszedł wtedy do porozumienia z władzami NBA po nieco ponad 2 miesiącach i lokaut zakończył się 12 września). Na razie obie strony prowadzą rosyjskie negocjacje - obstają twardo przy swoich postulatach, zgadzają się jedynie na minimalne ustępstwa, oskarżając się wzajemnie o brak dobrej woli. Wszystko to przypomina heads up dwóch klasowych pokerzystów – żaden nie odejdzie od stołu dopóki nie zmiażdży swojego przeciwnika i nie przesunie wszystkich żetonów na swoją stronę. Jednym słowem – szanse na porozumienie przed październikiem są znikome. Wszyscy, którzy grali w pokera wiedzą jednak, że nikłe prawdopodobieństwo na wylosowanie wygrywającej karty nie oznacza tego, że na pewno nie zobaczymy jej na stole. Nam, kibicom, pozostaje tylko czekać i liczyć na odwrócenie sytuacji.

Narkotyki i NBA

Zagorzali fani koszykówki, pytani o to, dlaczego poświęcają tyle czasu, uwagi i nierzadko też ogromne ilości pieniędzy na jakąś tam (jedną z wielu) dyscyplin sportu, zwykli odpowiadać – Bo koszykówka to coś więcej niż sport. My, prawdziwi fani, potrafimy dostrzec więcej niż zwyczajni, postronni obserwatorzy. Inni widzą rzuty, podania, bloki, zbiórki, faule i rok w rok powtarzające się sezony, w których jedna drużyna pozostaje ostatecznie zwycięska, a zawodnicy przychodzą i odchodzą niczym wakacyjne radiowe hity. My jednak czytamy każdy sezon niczym najlepszą powieść – analizujemy każdą stronę, każdy upadek i powrót, każdą drużynę, która z pośmiewiska stała się niepokonanym mistrzem. Telewizor lub monitor komputera z włączonym League Passem staje się naszym małym, prywatnym kinem, w którym nieustannie wyświetlane są kariery kolejnych zawodników – a my siedzimy, oglądamy i zastanawiamy się, czy ten gracz będzie w stanie prawidłowo rozwinąć swój talent, czy tamten, pomimo gorszych warunków fizycznych, odniesie sukces dzięki determinacji i sile charakteru. Niektórzy odradzają się niczym feniks z popiołów i zyskują status legendy, inni staczają się i pozostają na dnie. Jednym słowem – koszykówka jest niczym dobry film, z tym, że wszystko dzieje się w nim naprawdę.

Wielkość Dirka Nowitzkiego

Przed każdym kolejnym sezonem, kiedy serwisy internetowe i prasa traktująca o NBA pękają od informacji o ruchach transferowych, gdzieś tam na zapleczu wielkich klubów GM zadają sobie wciąż jedno i to samo pytanie: jak zbudować drużynę mistrzowską? Co należy zrobić, aby w czerwcu móc podnieść w triumfie puchar Larry’ego O’Briena? Czy klucz leży w zakupie odpowiednich zawodników? A jeżeli tak, to jakich - czy należy za wszelką cenę dążyć do zakupu franchise player, który od kilku sezonów regularnie dostaje się do All-NBA First lub Second Team, czy może podpisać kontrakt z mniej wartościowym zawodnikiem i otoczyć go solidnymi zadaniowcami? A może najważniejszy jest trener z odpowiednim stażem i twardą ręką, który będzie w stanie utrzymać dyscyplinę i sprawić, aby drużyna uwierzyła w to, że jest w stanie sięgnąć po najwyższe laury.
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie – i bardzo dobrze, bo jeśli istniałby taki koszykarski kamień filozoficzny, potrafiący każdą drużynę zamienić w złoto, to tysiące kibiców nie oczekiwałoby z niecierpliwością na zakończenie lockoutu, aby móc na nowo oglądać fascynującą i nieprzewidywalną National Basketball Association.

Jednym z tych, którzy na krótki okres stał się koszykarskim alchemikiem był w latach 60-tych Red Auerbach. Nikt nie był jednak już w stanie powtórzyć historii jego niepokonanych bostońskich Celtów. Trudno powiedzieć, czy w dzisiejszej NBA byłby w stanie odnieść tamte sukcesy - liga od jego czasów przeszła ogromną metamorfozę. Zdobyć puchar Larry’ego O’Briena (który zastąpił w 1977 pucharek Waltera A. Browna – śmiejcie się, ale jakby tam lodów napakować, to można by spokojnie go pod tą nazwą sprzedawać w Grycanie) jest trudniej niż zwykle, a obronić tytuł mistrzowski potrafią tylko wybitne drużyny.

Jaki wobec tego jest aktualny przepis na zwycięską drużynę? Bill Simmons, ekspert amerykańskiego portalu ESPN, znany w Internecie jako The Sports Guy, w swojej książce The Book of Basketball, wymienia cztery podstawowe fundamenty mistrzostwa: