Dlaczego non-shooting foul był słuszną decyzją

W dogrywce wczorajszego, niezwykle ekscytującego meczu Orlando Magic - Miami Heat miała miejsce kontrowersyjna sytuacja. Na nieco ponad 2 minuty przed końcem spotkania, gospodarze prowadzili 2 punktami, a goście byli przy piłce. Drużyna Erica Spoelstry zdecydowała się na prosty pick’n’roll z Dwyanem Wadem i Chrisem Boshem. Zagranie kończy się sukcesem, a wysoki Żarów uwalnia się po ścięciu w pole 3 sekund, gdzie pomocy w obronie udziela Jameer Nelson. Rozgrywający Magic fatalnie się jednak ustawia – nie ma żadnych wątpliwości, że stanął w obrębie restricted area i w związku z tym nie może być mowy o faulu w ataku. Co więcej, Bosh trafia do kosza i kiedy wydawało się, że Heat będą mieli szansę wyjść na prowadzenie, sędziowie odgwizdują non-shooting foul i Żary muszą zaczynać akcję z boku wciąż tracąc 2 punkty do gospodarzy.

Defensywny majstersztyk Grizzlies

Niedawno Adam pisał na łamach Czwartej Kwarty o jednej z najciekawszych drużyn, o których się mało mówi, to jest Memphis Grizzlies i ich niesamowitej postawie w defensywie. Wczoraj, Niedźwiadki potwierdziły swoją reputację defensywnych dominatorów – zatrzymali jedną z najbardziej efektywnych ofensyw w NBA (i zespół, który zdobywa średnio najwięcej punktów na mecz w tym sezonie) na skuteczności poniżej 30% w drugiej połowie (5-16 w 3 kwarcie i 7-17 w czwartej) i odnieśli w Kolorado cenne zwycięstwo, które może mieć ogromne znaczenie w kontekście rozstawienia w playoffs.

Clutch or not

Każdego roku, począwszy od 2006, w stolicy stanu Massachusetts odbywa się konferencja MIT Sloan Sports Analytics, organizowana przez studentów Massachusetts Institute of Technology działających pod czujnym okiem Daryla Moreya (GM Houston Rockets) i Jessiki Gelman (wiceprezes do spraw marketingu i strategii zarządzania klientami grupy Kraft Sports). Na każdą z konferencji zapraszani są wybitni zawodnicy, trenerzy, a czasem nawet aktorzy (w tym roku pojawił się Drew Carey, znany z prowadzenia programu Whose Line is it Anyway?), którzy zachęcani są do włączenia się w pracę paneli dyskusyjnych, na łamach których eksperci i analitycy sportowi przedstawiają wyniki swoich badań. Najczęściej, skupiają się one na (często niezwykle skomplikowanej) analizie statystycznej. Choć rezultaty są często kontrowersyjne i dla wielu niezgodne z duchem gry (jak wiemy, światek NBA dzieli się na statystycznych nerdów oraz tych, którzy uważają, że koszykarskiej rzeczywistości nie da matematycznie uchwycić), to zawsze stanowią niezwykle interesujący punkt widzenia na to, co oglądamy na co dzień na parkietach NBA.

Teorie spiskowe w NBA cz.8


W tym artykule z cyklu teorii spiskowych w NBA nie znajdziecie długiej analizy i raczej nie uda mi się dojść do mniej lub bardziej sprecyzowanych wniosków. Dlaczego zatem zdecydowałem się w ogóle zasiąść przed komputerem, włączyć MS Word i wrzucić takie nie wiadomo co na Wysoko nad obręczą? Powodem jest to, że, krótko mówiąc, urzekła mnie ta historia i mam nadzieję, że wam też się spodoba. Nie spodziewajcie się jednak długiego i wyczerpującego wywodu, ani dowodów wspierających i przeczących teorii spiskowej, bo ujawnienie prawdy w tym wypadku jest wielce nieprawdopodobne, a może nawet niemożliwe.

Lebronostwo

Od razu zaznaczę, że nie oglądałem Meczu Gwiazd. Gardziłem, gardzę i będę gardził tym widowiskiem. O dziwo (i pewnie trochę z nudów) zacząłem oglądać Pojedynek Wschodzących Gwiazd, choć trochę śmiesznie brzmi to w tłumaczeniu, więc lepiej chyba napisać Rising Stars Challenge. Oczekiwałem, że wraz ze zmianą formuły przyjdzie trochę więcej intensywności i zaangażowania, ale srogo się zawiodłem (paradoksalnie, zaciętości było jakby mniej – może jednak koszykarze identyfikowali się bardziej ze swoim ligowym rocznikiem, niż z Shaqiem czy Barkleyem). Zawiedziony tym meczem, doszedłem do wniosku, że All-Star Game będzie pewnie wyglądał podobnie.

Triangle's not dead


Biję się mocno w pierś i przyznaję bez owijania w bawełnę – niedoceniałem drużyny Philadelphia 76ers i wątpiłem w autentyczność ich wysokiej formy. Chociaż legitymują się dotychczas imponującym bilansem 16-7, do niedawna podopieczni Douga Collinsa nie mierzyli się z żadnym klasowym przeciwnikiem (a w dodatku aż trzy razy grali z będącymi w samej końcówce tabeli Washington Wizards), co pozwalało mi być mocno sceptycznym wobec ich realnej siły.

Prawdziwa weryfikacja zespołu nastąpi w najbliższych tygodniach - ekipa z Filadelfii zaczęła w poniedziałek ścieżkę zdrowia. Póki co, zdaje ten egzamin znakomicie, odprawiając z kwitkiem Magic i Bulls oraz nieznacznie przegrywając z Heat (wynik nie oddaje przebiegu spotkania). Co więcej, sposób w jaki grają 76ers sprawia, że uwielbiam ich oglądać i, moim zdaniem, są jedną z najlepiej poukładanych ofensywnie ekip w NBA. Potwierdzają to statystyki – koszykarze z Filadelfii są na czwartym miejscu w skuteczności rzutów (za Heat, Denver i Thunder) oraz na piątym miejscu pod względem ilości asyst. Prawie siedmiu zawodników z ich składu ma dwucyfrową średnią punktową (w przeliczeniu na mecz), a najbardziej skuteczny strzelec zespołu, Louis Williams, trafia średnio zaledwie 15 punktów na spotkanie, co nie przeszkadza 76ers być dwunastą siłą w NBA w ilości punktów na mecz (przed, między innymi, Chicago Bulls, Mavericks, Lakers czy Magic, choć oczywiście te zespoły grają wolniejszą koszykówkę, chciałem tylko pokazać kontrast).
Największą siłą koszykarzy z Filadelfii jest oczywiście obrona i, kto wie, czy nie mają najlepszej w tej chwili defensywy w lidze. Chciałbym jednak w tym artykule skupić się na części ofensywnej, która momentami jest równie znakomita.

Kilka słów o meczu Miami - Chicago

Sezon 2011/2012 National Basketball Association nie będzie jednym z tych, który będzie po latach wspominany przez kibiców jako najbardziej ekscytujący i fun to watch. To, co oglądamy obecnie jest koszykarskim survivalem, który zostawia za sobą krwawe żniwo kontuzji, kiepskiej defensywy, jeszcze bardzie nieskutecznej ofensywy, nieudanych akcji, przestrzelonych wsadów i tylu cegieł, że można by z nich wybudować Mur Chiński (pozdrowienia dla Yao). Wszyscy z nadzieją w oczach czekają na playoffy i liczą na to, że uda im się do nich dotrwać bez większych strat. Najlepiej chyba podsumował ten sezon Gregg Popovich (za twittem Kosiego):


Od czasu do czasu w kalendarzu meczowym trafiają się pojedynki, które jako fani NBA musimy po prostu obejrzeć. Jednym z takich był wczorajszy mecz Miami Heat kontra Chicago Bulls. (Potencjalnie) dwie najlepsze obecnie drużyny w lidze, plejada gwiazd zarówno po jednej jak i drugiej stronie, finaliści zeszłorocznych Finałów Konferencji, słowem crême de la crême.

Niestety, pojedynek na szczycie zawiódł oczekiwania. Spotkanie było średnio atrakcyjnym widowiskiem (oprócz kilku efektownych wsadów Heat i pomimo dobrych występów Jamesa, Bosha i Rose'a), w którym Żar co chwila uciekał Bykom na kilkanaście punktów, po czym w zaskakujący sposób tracił zdobytą przewagę, głównie za sprawą rewelacyjnego Derricka Rose’a. Kiedy w końcówce 4 kwarty wydawało się, że koszykarze z South Beach dowiozą zwycięstwo, lider Bulls znów zabłysł i zmniejszył przewagę Miami do 1 punktu na 49 sekund przed końcem.

Recenzja książki - Sacred Hoops


Sacred Hoops była pierwszą poważną książką Phila Jacksona w mojej koszykarskiej biblioteczce (wcześniej czytałem album Journey to the Ring, w którym jest więcej zdjęć niż tekstu). Zawsze chciałem przeczytać jedno z licznych dzieł Zen Mastera, gdyż słyszałem o nich wiele pochlebnych recenzji. Kiedy w końcu, otwierając skrzynkę pocztową, zobaczyłem kopertę bąbelkową ze swoim nazwiskiem, szybko zabrałem się do czytania. To był jednocześnie jeden z tych wielu momentów, kiedy po raz kolejny oderwałem się od rzeczywistości i wróciłem do niej dopiero po przeczytaniu ostatniej strony.

Jak pokonać Miami Heat


Pomimo przegranych w ostatnich dwóch meczach, na których ostateczne rozstrzygnięcie w obydwu wypadkach musieliśmy czekać aż do dogrywki, Miami Heat nadal mają jeden z najlepszych bilansów w lidze (a dokładnie trzeci) i nadal są jednym z głównych kandydatów do tytułu. W ostatnich tygodniach zaczęły się jednak pojawiać poważne rysy na monolicie drużyny z South Beach. Kiedy wydawało się, że Lebron James i Dwyane Wade w końcu będą mogli wykorzystać sto procent swojego potencjału, zaczynają powracać błędy z przeszłości, które przyczyniły się do przegranych Finałów.
Drużyny Golden State Warriors i Los Angeles Clippers pokazały nam, że potencjalnie dużo słabsze drużyny mogą pokonać Wielkie Trio. W tym celu, trzeba się jednak stosować do kilku zasad:

1. Ograniczyć liczbę strat.

Los Angeles Clippers tracą tylko około 13 posiadań na mecz, co oznacza, że są w tej chwili najmniej stratną drużyną w NBA. Ograniczenie liczby strat jest jednym z najważniejszych zadań w starciach z Miami Heat, a nie jest to zadanie łatwe, gdyż Żary statystycznie wymuszają ich najwięcej w lidze. Jest to jednak konieczny warunek do pokonania drużyny z South Beach, bo ich kontrataki są zabójczo skuteczne i najczęściej nie do zatrzymania


2. Chronić pole trzech sekund i zmusić zawodników Heat do rzutów z półdystansu.

Zarówno Lebron James jak i Dwyane Wade są najbardziej efektywni, kiedy umożliwia się im penetracje w pole trzech sekund. Są bardzo atletyczni, a ich talent ofensywny pozwala im skończyć takie rajdy trafionym koszem i/lub stanięciem na linii rzutów wolnych. W razie udzielenia pomocy przy penetracji, obydwoje mają też niesamowitą wizję parkietu i doskonale znajdują partnerów na czystych pozycjach na obwodzie, którzy z dobrą skutecznością trafiają za trzy. Dodatkowo, w tym sezonie King James powiększył swój repertuar ofensywny o zagrania tyłem do kosza i Heat starają się coraz częściej kreować go w obszarze post.

We wczorajszym meczu, Los Angeles Clippers ograniczyli Miami do 42 punktów z pomalowanego. Na szczególną uwagę zasługuje ograniczenie gry post-up Jamesa, który nie mógł w tym spotkaniu liczyć na łatwe punkty spod kosza. Stało się tak głównie za sprawą dobrej obrony Carona Butlera (który najczęściej krył Króla) i efektywnych podwojeń ze strony Blake’a Griffina. Obejrzyjcie poniższy klip i zwróćcie uwagę jak Griffin zupełnie zostawia Joela Anthony’ego, aby skupić się na podwojeniu Jamesa.



Griffin nie miał już jednak takiej swobody w przypadku Chrisa Bosha. Jemu nie wolno zostawiać zbyt dużo wolnej przestrzeni, bo może się to skończyć nawet w ten sposób:



Kiedy jednak odpowiednio ograniczy się dostęp do pola trzech sekund, Lebron i Dwyane nie mogą liczyć na łatwe punkty, a jeśli dodatkowo nie znajdują opcji podania na dystans, starają się sami wykończyć akcję rzutem z półdystansu, co często kończy się pudłem.

3. Grać dużo pick’n’rollów oraz pick’n’popów.

Podstawową taktyką Miami Heat przy bronieniu pick’n’rollów jest tzw. hedge – większość z was pewnie doskonale zna ten typ obrony, pozostałych zachęcam do zapoznania się z doskonałym artykułem na ten temat autorstwa Sebastiana Pruitiego.

Erik Spoelstra od początku swojej pracy z Big Three mocno naciska na hedge i nie zanosi się na to, aby w tym względzie taktyka Żaru miała się jakoś zmienić. Ta zagrywka defensywna wyjątkowo pasuje do drużyny z South Beach, ponieważ mają oni w składzie wielu wysokich zawodników, którzy potrafią zastawić efektywne pułapki. Z drugiej jednak strony, coraz więcej drużyn wykorzystuje minusy hedge, to jest:

- podatność na pick’n’pop
- tendencję do wprowadzenia zamieszania przy większej ilości zasłon i ścięć
- tendencję do wymuszania pomocy ze strony innych zawodników, co uwalnia graczy na obwodzie

We wczorajszym (w Polsce dzisiejszym) meczu, Los Angeles Clippers w szczególny sposób wykorzystywali dwie ostatnie wady defensywy Miami Heat. Oglądając poniższy klip, zwróćcie uwagę jak daleko Chris Paul odciąga obrońców w czarnych strojach od pola trzech sekund, co pozwala uwolnić się raz po raz coraz to innym koszykarzom Clippers.



Już w poprzednim sezonie, niektóre drużyny starały się w podobny sposób rozpraszać defensywę Heat. Do tego celu konieczny jest wybitny rozgrywający – potrafili to zrobić San Antonio Spurs 6 marca 2011, wygrywając z Heat w stosunku 125-95.



4. Spowolnić grę i zaskakiwać obroną strefową.

Praktyka ostatnich dwóch sezonów pokazuje, że Heat najlepiej czują się w pojedynkach, w których zdobywają więcej niż 100 punktów. Spowolnienie gry i zmuszenie ich do rozgrywania żmudnego ataku pozycyjnego to nie jest to, co w South Beach lubią najbardziej. Żary są także (nadal) zaskakująco bezradne wobec obrony strefowej, ale w tym obszarze robią powoli postępy. Los Angeles Clippers potrafili jednak wygrać z Heat bez częstego przechodzenia w strefę.

Radosną informacją (dla przeciwników Heat) jest to, że skoncentrowaną, mądrą grą można pokonać wicemistrzów NBA, nawet jeżeli prosta konfrontacja matchupów nie daje teoretycznie dużych szans. Heat nadal popełniają te same błędy, które doprowadziły do przegranych Finałów i muszą je wyeliminować, jeżeli chcą poprawić zeszłoroczny rezultat.

Zręczny cieśla


Jest 1 listopada 1970 roku. W jednym ze szpitali w Evanston w stanie Illinois przychodzi na świat Erik Spoelstra, syn Filipinki pochodzącej z San Pablo, jednego z najstarszych miast tego kraju oraz wieloletniego działacza NBA, którego historia zawodowa związała z Portland Trail Blazers, Denver Nuggets, New Jersey Nets oraz Buffalo Braves (przodkami dzisiejszych Los Angeles Clippers). Po matce odziedziczy on charakterystyczną filipińska karnację. Ojciec przekaże mu miłość do koszykówki.

Nowy atak Lakers


Artykuł ten opublikowałem na łamach portalu Lakers.com.pl.

Wielu obawiało się, że sezon 2011/2012 będzie dla drużyny Los Angeles Lakers okresem straconym. Odszedł trener Phil Jackson, a wraz z nim wdrażana przez wiele lat Triangle Offense. Na jego miejscu pojawił się młody Mike Brown, którego zdolności przywódcze były wielokrotnie poddawane w wątpliwość. Wbrew krytykom, Lakers prezentują się od początku sezonu (który musieli zaczynać bez Andrew Bynuma) od zaskakująco dobrej strony i wszystko wskazuje na to, że będą powoli piąć się w górę tabelki konferencyjnej, w której obecnie znajdują się na miernym, siódmym miejscu. Mike Brown ma w końcu do dyspozycji swojego utalentowanego centra i koncepcja ofensywna Jeziorowców może zacząć funkcjonować w stu procentach. W tym artykule, przyjrzymy się temu, jak to wygląda w praktyce.

Najsłabsze ogniwo #2



W serii artykułów z cyklu Najsłabsze ogniwo będę przyglądał się obecnym składom drużyn NBA i wskazywał zawodnika, który zupełnie nie spełnia oczekiwań, przez co stanowi najsłabsze punkt zespołu. Z oczywistego powodu, moja krytyka ominie graczy głębokiej rotacji oraz pierwszoroczniaków. Pozostali nie mogą liczyć na taryfę ulgową – podobnie jak w teleturnieju o brytyjskich korzeniach, głównoprowadzący nie będę przebierał w słowach.

Bardzo często, poważni kandydaci do pojawienia się w Najsłabszym ogniwie w ostatniej chwili uciekają przed ręką sprawiedliwości i zostają zaszczytnymi laureatami ufundowanej w nowym CBA nagrody Amnesty Clause. Ci, którzy zostali, a nie powinni, pojawią się w moich artykułach.

Na koniec chciałbym zaznaczyć, że, podobnie jak w teleturnieju, najsłabsze ogniwo w następnej kolejce może stać się najmocniejszym. Będę za to mocno trzymał kciuki.

Ostatni taniec mustanga


Smutna wiadomość dla wszystkich kibiców Dallas Mavericks – latem 2012 roku, ich ulubieni gracze nie uniosą po raz kolejny w triumfie pucharu Larry’ego O’Briena. Oczywiście podniosą się z ostatniego miejsca na Zachodzie, gdzie aktualnie się znajdują, będą się wspinać po drabince konferencyjnej, namieszają w playoffach, ale nie powtórzą zeszłorocznego sukcesu.

Możecie powiedzieć, że proroctwa oparte na pięciu meczach mają w sobie tyle prawdy, co przepowiednie andrzejkowe. Nie chcę bawić się w jasnowidza, moje przypuszczenia mają tylko charakter luźnych domysłów. Nie będę bawił się w internetowego wieszcza i za pół roku wyciągał z archiwum ten artykuł, zakładał maski Nostradamusa i chwalił osiągnięciem.

Tym bardziej, że nie będzie to żadne osiągnięcie – wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że poprzedni rok był ostatnim tańcem mustanga i w przyszłym roku puchar Larry’ego O’Briena nie trafi do Teksasu.