Biznesowy geniusz


Kiedy w 1984 roku młody prawnik przejął rolę komisarza NBA, ludzie stukali się w głowy mówiąc jak ktoś, kto nie wyszedł ze ścisłego środowiska, ktoś, kto nie jest sportowcem/działaczem/trenerem może stać na czele ligi. Później okazało się, że ten eksperyment zdał egzamin, bo za czasów Davida Sterna liga osiągnęła szczyty popularności, a hasło Where amazing happens stało się jednym z najbardziej rozpoznawalnych nie tylko w USA, ale także na całym świecie [tak, wiem, że są też inne bardziej popularne hasła i, że tak naprawdę święty Mikołaj nigdy nie nosił czerwonego kubraczka, tylko jest to spisek Coca Coli].

Oczywiście sukcesu NBA nie można tylko i wyłącznie przypisywać urzędującemu od 27 lat komisarzowi [którego niektórzy wolą nazywać pierwszym sekretarzem]. W dużej mierze, ogromną popularności ligi należy zawdzięczać pewnemu zawodnikowi, który przez większą część swojej zawodowej kariery grał z numerem 23 na plecach i który swoim przewyższającym ludzkie pojęcie zaangażowaniem w ten sport przyciągał miliony. Trzeba jednak przyznać, że przed 1984 pojawiło się na parkietach wielu innych wybitnych zawodników, członków Hall of Fame, ale jak dotychczas tylko Stern potrafił w takim stopniu przemienić sukces sportowy na sukces biznesowy.

Wartością, o którą od początku swojego urzędowania walczył komisarz jest tzw. competitive balance. Pojęcie klucz tegorocznych negocjacji w sprawie CBA. W skrócie, chodzi o to, aby zmniejszyć odległość dzielącą najlepsze kluby od tych z dołu tabeli. Stern starał się od zawsze wprowadzić do ligi sportowy socjalizm w miejsce obecnego kapitalizmu, faworyzującego bardziej utytułowane kluby, których właściciele mają zasobniejsze portfele. W oczywisty sposób przekładałoby się to też na wyższy dochód ligi – lepiej jest zapełniać mniej popularne hale, niż wspierać kluby, które i tak sprzedadzą komplet biletów na swoje mecze.

Jednym z najważniejszych projektów dążących do wyrównania szans była loteria draftowa. Przed 1985 rokiem, pierwszoroczniaków wybierano na podstawie klucza geograficznego lub rzutu monetą pomiędzy dwoma najgorszymi drużynami. W 1985 wprowadzono pierwszą formę losowania, a od 1990 rookies dołączają do grona zawodowców w wyniku loterii, której zasady obowiązują do dziś. Oczywiście, najgorsze (w danym sezonie) kluby NBA mają największe szanse na wylosowanie wysokich wyborów.

Patrząc z dzisiejszej perspektywy (po 1999 roku, czyli od czasu obowiązywania poprzedniego CBA) – system draftu funkcjonuje w dobry sposób, ale niewiele klubów potrafiło go wykorzystać do zbudowania na długie lata silnej marki. Kevin Garnett przez długi czas kisił się w Minnesota Timberwolves, aż w końcu postanowił dołączyć do Paula Pierce’a i Raya Allena w Bostonie, gdzie sięgnął po swój pierwszy tytuł mistrza NBA. Lebron James, wobec kiepskich ruchów transferowych zarządu Cavaliers i braku szans na pierścień mistrzowski, zdecydował się na stworzenie wielkiej trójki w Miami. Management Los Angeles Lakers odebrał Pau’a Gasola Memphis Grizzlies w wątpliwym finansowo i sportowo transferze, w którym wielu widzi materiał na kolejny artykuł z serii Teorie spiskowe w NBA. Dwight Howard ostatnimi dniami ciągle powtarza, że chciałby opuścić Orlando. Czy to z winy marnego zarządzania, czy innych czynników, jedynymi klubami, które potrafiły zbudować silną markę dzięki gwiazdom z draftu i dobrym decyzjom transferowym po 1999 roku są Oklahoma City Thunder i Chicago Bulls.


Kolejnym kandydatem do tego niezbyt licznego grona stali się wczoraj Los Angeles Clippers. I znów David Stern dołożył do tego swoje pięć groszy. Po ogłoszeniu liberum veto komisarza, wielu było skrajnie oburzonych bezczelnością wszechwładzy szefa NBA, a inni pukali się w głowę mówiąc właśnie odrzucono najlepszą ofertę, jaką Hornets dostaną w zamian za Chrisa Paula. Kiedy już wydawało się, że 26-letni rozgrywający zostanie na kolejny sezon w Nowym Orleanie, wieczni przegrani z Miasta Aniołów zaoferowali oddanie za niego ręki i nogi (niezwykle wartościowy wybór w pierwszej rundzie draftu 2012, Chris Kaman). David Stern, ze swoją typową bezczelnością poprosił jeszcze o drugą nogę (Eric Gordon) i, o dziwo, ją dostał. Tym samym upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu – zachował wartość biznesową Hornets (która nie byłaby tak wysoka ze starzejącym się Odomem, Scolą i Martinem w składzie) i jeszcze bardziej zwiększył atrakcyjność słabszej drużyny z Los Angeles, która nagle urosła do roli contendera.

Nie wiem na ile Davida Sterna stać na tak daleko posunięty makiawelizm, ale być może decyzja o zablokowaniu transferu Chrisa Paula do Lakers w ostatniej chwili była świadomym zabiegiem, który miał na celu zwiększenie wartości transferowej rozgrywającego. Nie wyobrażam sobie, żeby Clippers złożyli taką ofertę w normalnych warunkach. Można nie lubić twardych rządów i skłonności autorytarnych Davida Sterna, ale jedno trzeba przyznać – jest on biznesowym geniuszem. Co śmieszniejsze, Hornets wydają się mieć teraz najmądrzejszego właściciela ze wszystkich klubów NBA. Competitive balance został uratowany, ale raczej nie na długo. Wszystko wskazuje na to, że aktualną tendencją (zapoczątkowaną przez Boston Celtics, a kontynuowaną przez wytykanego palcem przez Sterna Dwyane’a Wade’a, Lebrona Jamesa i Chrisa Bosha) jest łączenie się przez gwiazdy w klubach z wielkich rynków. Nikt (już) nie chce grać przez całą karierę w przysłowiowym Pipidowie Zdroju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz