Najsłabsze ogniwo



W serii artykułów z cyklu Najsłabsze ogniwo będę przyglądał się obecnym składom drużyn NBA i wskazywał zawodnika, który zupełnie nie spełnia oczekiwań, przez co stanowi najsłabsze punkt zespołu. Z oczywistego powodu, moja krytyka ominie graczy głębokiej rotacji oraz pierwszoroczniaków. Pozostali nie mogą liczyć na taryfę ulgową – podobnie jak w teleturnieju o brytyjskich korzeniach, głównoprowadzący nie będzie przebierał w słowach.

Bardzo często, poważni kandydaci do pojawienia się w Najsłabszym ogniwie w ostatniej chwili uciekają przed ręką sprawiedliwości i zostają zaszczytnymi laureatami ufundowanej w nowym CBA nagrody Amnesty Clause. Ci, którzy zostali, a nie powinni, pojawią się w moich artykułach.

Na koniec chciałbym zaznaczyć, że, podobnie jak w teleturnieju, najsłabsze ogniwo w następnej kolejce może stać się najmocniejszym. Będę za to mocno trzymał kciuki.

Na początek dwie drużyny z Miasta Aniołów.

Los Angeles Lakers – Steve Blake


Zaszczytny tytuł pierwszego najsłabszego ogniwa miał przypaść wieloletniemu kandydatowi do tej nagrody, Luke’owi Waltonowi. Po tym jednak, jak Jeziorowcy wzmocnili się Joshem McRobertsem i Troyem Murphym (głównie ze względu na nieudany transfer Chrisa Paula i nieprzewidywalny transfer Lamara Odoma), syn słynnego centra Portland Trail Blazers spadł w głębokie otchłanie purpurowo-złotej rotacji, czyli w miejsce, gdzie był przez ostatnie kilka lat. Następnym razem cię dopadnę, Luke!

Pierwszym najsłabszym ogniwem w drużynie Los Angeles Lakers zostaje Steve Blake. Były rozgrywający Los Angeles Clippers miał być wartościowym wzmocnieniem dla Jeziorowców, których rotacja na pozycji point guard wygląda wyjątkowo mizernie. Miał też dodać trochę siły ognia z dystansu, która jest jedną z największych słabości zespołu z Kalifornii.

Już w pierwszym sezonie, Blake grał poniżej oczekiwań – część osób tłumaczyła to złożonością Triangle Offense, w której Steve miał czuć się zagubiony. Przyszedł następny sezon z nowym trenerem, a znaczącej poprawy niestety nie widać. Rozgrywający Lakers nadal zbyt często biega jak błędny rycerz i podejmuje błędne decyzje. Blake’owi nie udało się także zwiększyć skuteczności rzutów zza linii 3 punktów, chociaż w większości sytuacji znajduje się on na czystych pozycjach (jego skutecznością z dystansu charakteryzuje dziwny paradoks, który nazwałbym syndromem Kobe 2k – często zdarza się, że w grach z serii 2k, Kobe Bryant nie trafia prostych rzutów, a te niemożliwe zalicza z zaskakującą łatwością. Podobnie sprawa wygląda z trzypunktowymi rzutami Steve’a Blake’a).

Steve Blake podpisał w poprzednim sezonie czteroletni kontrakt na kwotę 16 milionów dolarów, co daje 4 miliony na sezon, czyli blisko średniej zarobków w NBA. Niestety, swoją postawą, rozgrywający Lakers nawet nie zbliża się do średniego poziomu.


Los Angeles Clippers – Obrona






W drugim klubie z Miasta Aniołów trudno wskazać zawodnika, który drastycznie nie spełniałby oczekiwań. Bez problemu zauważymy jednak wspólną przypadłość drużynową, która jest zdecydowanie najsłabszym ogniwem zespołu – obrona

Vanitas vanitatum, et omnia vanitas pisał w biblijnej księdze Kohelet, co się tłumaczy jako Marność nad marnościami i wszystko marność. Żadne słowa nie scharakteryzowałyby lepiej defensywy Los Angeles Clippers w drugiej połowie ostatniego meczu z San Antonio Spurs. Tim Duncan, DeJuan Blair, a nawet Tiago Splitter biegali jakby nigdy nic w pomalowanym i szaleli na pick’n’rollach z Tonym Parkerem. Gdy zawodziła opcja podania do wysokiego, rozgrywający Ostróg bez problemu oddawał piłkę na obwód, gdzie Manu Ginobili i Richard Jefferson niszczyli Clippers jak Mavericks w zeszłych playoffach ich miastowych sąsiadów.

Potwierdziły się przedsezonowe obawy – Chris Paul, Blake Griffin i spółka mają niesamowitą siłę w ataku, ale po drugiej stronie parkietu już nie błyszczą. Jest to po części wynikiem braku masy pod koszem (to jest koszykarza o odpowiednich gabarytach i umiejętnościach obronnych w post), ale w większości sytuacji brakuje graczom Clippers zaangażowania.

Słynne koszykarskie przysłowie mówi, że atak wygrywa mecze, a obrona mistrzostwa. Choć klub z Los Angeles na pewno ma potencjał w ofensywie, to z taką postawą w obronie ciężko mu będzie nawet wygrywać mecze. Do roboty!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz